Koniec roku to często różnego rodzaju posumowania, czas na refleksje, spojrzenie wstecz, wyciąganie wniosków i stopniowe myślenie o noworocznych postanowieniach.
Ja miałam ostatnio dosyć ciężki czas – borykam się z silną alergią, przez którą jestem na ścisłej diecie (podjadłam kilka bożonarodzeniowych ciasteczek, za co zbeształa mnie moja pani doktor!), moja rodzina regularnie nawiedzana jest przez różne wirusy, a czasu na pracę i po prostu dla siebie, jak na lekarstwo… Dodatkowo spinam się codzienną walką z chłopakami o punktualne wyjście z domu do przedszkola, o próbę szybkiego ubrania się, wejścia do przyczepki rowerowej, o zwykłe, codzienne czynności, które tak im czasami opornie idą. To wszystko ma odbicie na moim humorze, braku cierpliwości do dzieci, pesymistycznym nastawieniu do świata i… zaniedbanym wyglądzie! Dlatego wbrew okolicznością losu postanowiłam odszukać we wspomnieniach 7 szczególnych momentów mojego życia, którymi mogę definiować szczęście. Chwile wzruszenia, szybkiego bicia serca, niezwykłego ciepła rozlewającego się w okolicach klatki piersiowej. A dlaczego siedem? Bo to przecież dobra cyfra, prawda? 🙂
Dodam tylko, że ograniczam się do mojego pełnoletniego życia, pomijając zupełnie dzieciństwo i okres dojrzewania. Czas na takie wspomnienia zostawię sobie na kiedy indziej.
1. MATURA I UKOŃCZENIE LICEUM
 

Pamiętam pomaturalne rozdanie świadectw. Ten błysk w oku każdego maturzysty – moich wiernych przyjaciół, z którymi spędziłam tyle fajnych chwil. Duma, radość i wielka nadzieja, że wraz z nowym etapem życia, spełnią się kolejne marzenia. Trzymając świadectwo maturalne w dłoni, czułam się silna, mądra i zaradna. Wiedziałam, że świat leży u moich stóp, a świadomość wyjazdu na studia do Warszawy dodawała całości szczególnego blasku. W perspektywie miałam samodzielne, dorosłe życie, które mnie bardzo kręciło i pociągało. Przede mną było 5 lat studiów na wymarzonym kierunku na dużym uniwersytecie, w nowym, ekscytującym mieście. Z perspektywy czasu wiem, jakie te myśli były naiwne, ale wtedy – czułam, że fruwam!

 

2. MIŁOŚĆ O SMAKU PIZZY, PASTY I PESTO

Zaraz po studiach wyjechałam na roczny staż do miasta Lugano na południu Szwajcarii. Miałam fajną pracę, uczyłam się najpiękniejszego języka na świecie i wchłaniałam całą sobą nową, fascynującą kulturę. Miałam również dużo czasu wolnego i wieczorami chodziłam na kurs salsy. Właśnie tam poznałam mojego przyszłego męża! Te pierwsze miesiące naszej znajomości, zanim wspólnie wyjechaliśmy do Hamburga, były jak z marzeń. Motyle w brzuchu, obustronna fascynacja, wielka miłość. Do tego niesamowita przyroda wokół, przepiękne krajobrazy, wspaniali ludzie – wszystko to sprawiało, że chodziłam z głową w chmurach!

 

 
3. EIN PAAR PARE – PARĘ PAR

Po przyjeździe do Hamburga musiałam się wziąć za intensywną naukę niemieckiego. Wiedziałam, że moja najbliższa przyszłość będzie związana właśnie z tym miejscem, nie miałam więc wątpliwości, że to słuszna droga. Nie chciałam jednak przez cały czas chodzić wyłącznie na kurs języka i brakowało mi dodatkowego zawodowego zajęcia. Przez zbiór przypadków i szczęśliwych zbiegów okoliczności po pięciu miesiącach pobytu w Hamburgu udało mi się zorganizować projekt fotograficzny „Ein paar Paare – Parę par”. Projekt ten był wystawą zdjęć polsko-niemieckich par, mieszkających zarówno w Hamburgu, jak i w Warszawie. Co prawda nie ja robiłam wtedy zdjęć wspomnianym parom, ale zajęłam się całą organizacją i przebiegiem projektu. No i dwa nasze portrety wisiały na wystawie! Moment szczęścia związany z tym projektem to wernisaż, na który przyszły wszystkie sfotografowane w Hamburgu pary oraz wielu innych gości. Pamiętam moje dukane po niemiecku przemówienie, zwrot konsula ds. kultury „Frau Dominika”, co wywołało falę radości na sali, wreszcie tyle serdecznych uwag, uścisków dłoni, rozmów i wymiany poglądów. Temat fascynował mnie na wielu płaszczyznach, zwłaszcza tej prywatnej, więc byłam totalnie przejęta i bardzo szczęśliwa, że mimo kulawego niemieckiego, udało mi się zebrać tyle osób w jednym miejscu, zorganizować całość i cieszyć się z efektów.

 

 
4. ZACHÓD SŁOŃCA NA MALEDIWACH

W Hamburgu zaczynał się listopad. Było szaro, buro i deszczowo. Wyruszyliśmy w kierunku słońca i najbardziej błękitnej wody na Ziemi! Jechać na Malediwy w okresie pory deszczowej nie jest jakimś bardzo sprytnym rozwiązaniem, ale pogoda i tak była dla nas łaskawa, a deszcze, mimo że silne, to jednak  były przelotne. Było dużo słońca, no i tej niesamowitej wody! Ten błękit mnie zupełnie oczarował i stał się moim absolutnie ulubionym kolorem! Przebijał go jedynie zachód słońca, który mienił się tysiącem barw, każdego dnia pokazując swoje nowe oblicze. W tych momentach, kiedy siedziałam nad wodą i obserwowałam zachód odbijający się w oceanicznych falach, czułam, jakby świat się na chwilę zatrzymał, że jestem tylko ja i uniwersum! Czysta metafizyka!

 

 
5. ŚLUB KOŚCIELNY W WARSZAWIE

Nasze polsko-niemieckie małżeństwo zostało zawarte dwa razy – ślub cywilny, kameralny, odbył się w Niemczech, w rodzinnej miejscowości mojego Męża na południu kraju. Z kolei ślub kościelny miał miejsce pół roku później w Warszawie, na Nowym Mieście. Pamiętam, jak czekałam schowana za rogiem w samochodzie, a goście zbierali się przed kościołem. Mąż miał mnie zobaczyć dopiero przed ołtarzem. Minuty dłużyły się w nieskończoność, ale w końcu zostałam wywołana. Tata czekał już na mnie przed wejściem do kościoła i wspólnie ustawiliśmy się, żeby zaczekać na pierwsze dźwięki organów. Potem tata odprowadził mnie pod sam ołtarz, gdzie czekał na mnie Mąż. Ten moment – oczekiwanie, spełnienie długiego czasu przygotowań, wreszcie zobaczenie tak wielu serdecznych twarzy – trudno opisać to poczucie szczęścia! Bardzo mnie wzruszyło to, że tyle osób, przyjaciół, znajomych, rodziny, przyjechało „tylko” po to, aby nam towarzyszyć i wspierać nas. Idąc do ołtarza widziałam te uśmiechnięte, przemiłe twarze i wracały do mnie emocje, wspomnienia, wspólne przeżycia.

 

 
6. MIŁOŚĆ MOJEGO SYNKA

Mogłabym pisać o momencie, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Mogłabym wspomnieć o stanie poporodowym, kiedy – pod wpływem hormonów zapewne – pytałam, kiedy rodzimy następne dziecko. Ale niepewność, jakie sytuacje te we mnie wzbudzały, tłumiły poczucie szczęścia związane z macierzyństwem. Pamiętam jednak taki moment, kiedy Synek, jeszcze wtedy jedynak, pierwszy raz zaczął mi świadomie okazywać uczucie i rozdawać buziaki. Takie prawdziwe, z cmoknięciem i zakochanym spojrzeniem 🙂 Byliśmy wtedy na wakacjach w Grecji, Synek miał półtora roku i był uroczym urwisem. A we mnie kłębiła się już kolejna burza hormonów, bo byłam w pierwszych tygodniach ciąży z drugim Synkiem. Greckie krajobrazy, sielankowy czas z przyjaciółmi, poczucie bycia kochaną – wszystko to sprawiło, że byłam po prostu bardzo szczęśliwa!

7. SPOTKANIE BRACI

Zaraz po drugim porodzie nie miałam siły na to, żeby odwiedził mnie mój starszak. Chciałam wypocząć i nauczyć się choć trochę tego nowego człowieka, który leżał w szpitalnym mini łóżeczku. Dopiero następnego dnia Mąż i Synek odwiedzili nas. Łóżeczko z niemowlakiem zawiozłam na chwilę do pokoju pielęgniarek, żeby Synek nie doznał od razu szoku – chciałam mu wytłumaczyć, co się wydarzyło i powiedzieć: „Teraz pójdziemy po twojego młodszego brata. Pomożesz mi?”. Wydawało mi się istotne, żeby Leo poczuł ważność tego momentu. W trójkę podeszliśmy do łóżeczka, w którym spał Nico i przedstawiliśmy sobie chłopaków. Drżącą ręką próbowałam zrobić zdjęcie, wzruszenie ściskało mi gardło. Dotarło do mnie, że mam dwoje dzieci i bardzo mnie to uszczęśliwiło! I z różnym natężeniem uszczęśliwia do teraz 🙂 A wyrazu twarzy Leo nie zapomnę nigdy – mieszanka dumy, onieśmielenia i radości!

A Wy macie takie momenty, do których szczególnie lubicie wracać?

Już teraz – choć jeszcze się pewnie usłyszymy – życzę Wam choćby kilku takich wyjątkowych chwil w 2015 roku. Chwil, przy których cieple chcemy się na nowo ogrzewać; chwil, które dają kopa energetycznego i wzmacniają poczucie własnej wartości. Niech Wam/nam się szczęści 🙂