Wbrew tytułowi nie chcę pisać o zaletach karmienia piersią lub wyższości naturalnego mleka nad pokarmem z proszku. Ponieważ moja i Synka przygoda z karmieniem trwała około roku, a ja przeszłam w tym czasie przez różne fazy, problemy, doświadczyłam skrajnych emocji, radziłam się w wielu instytucjach i u wielu osób, chciałabym w skrócie tę drogę tu opisać, aby być może pomóc niektórym w szybszym znalezieniu prostych  i pomocnych rozwiązań.

Gdy po pierwszych trudnych dniach i nocach Synek wreszcie zrozumiał, do czego w ogóle służy podawana mu pierś i o co chodzi z tym całym karmieniem, było mi po prostu wspaniale! Mleko jakimś cudem płynęło, dziecko ssało i przybierało na wadze, a ja pękałam z dumy, że mój organizm daje radę. Niewiele jest takich momentów w życiu, a to był właśnie jeden z nich, podczas których czuje się całkowitą harmonię z naturą, z kosmosem, z całym światem! Ten mały człowieczek, który przez 9 miesięcy zmieniał się z „kijanki” w piękną ludzką istotę, sprawił, że moje ciało włączyło się w odwieczny rytm Matki Natury. I było mi z tym cudownie! Niestety do momentu, kiedy dostałam pierwszego zapalenia piersi, czyli jedynie przez jakieś 7-8 dni od porodu…

Zaczęło się, jak jakieś przeziębienie albo raczej grypa. Bóle stawów i mięśni, pękająca głowa, ogólne zmęczenie, a za chwilę bardzo wysoka gorączką i twardniejąca pierś. Jednak nie to było najgorsze, a fakt, że czułam się oszukana i bardzo rozgoryczona. W końcu wszystko układało się tak pięknie i harmonijnie, aż tu nagle taki cios. No i pytania, co robię źle, gdzie popełniam błąd, co robić i jak dalej karmić. Moja położna przychodziła do mnie niekiedy nawet 2 razy dziennie, pomagając mi w rozwiązaniu problemu. Robiłam najpierw okłady ciepłe (przed karmieniem) i zimne (po karmieniu). Rozgrzewałam zatory mleka lampą na podczerwień i chłodziłam piersi, smarując je zimnym twarogiem. Spędzałam godziny, próbując odciągnąć pokarm laktatorem. Masowałam, przystawiałam Synka w najróżniejszych pozycjach. W końcu pomogły globulki homeopatyczne, które wpływały na nieznaczne zmniejszenie pokarmu, co odblokowywało kanały mleczne. A gdy mleka nagle zrobiło się mało, piłam hektolitry piwa słodowego, herbatek wpierających laktację, eliksiry z rokitnika (Sanddorn) oraz tarniny (Schlehe), połykałam mlekopędne tabletki z kozieradki (Bockshornklee), a gdy to wszystko niewiele pomagało, stosowałyśmy z położna nawet rodzaj hipnozy!

Nie to jednak było najgorsze – od czasu pierwszego zapalenia piersi karmienie zaczęło mi po prostu sprawiać ogromny ból i nie było już mowy o harmonii, poczuciu spełnienia itp. Poranione do krwi brodawki (uwaga! kiedyś Synek zrobił zupełnie czarną kupkę, co mnie strasznie przestraszyło; potem u lekarza okazało się, że to od żelaza, którego nałykał się razem w moją krwią…), uczucie, jakby ktoś wbijał w nie nóż lub go cały czas w jedną i drugą stronę przekręcał. Położna poradziła mi kupienie silikonowych nakładek, które chronią brodawki, a jednocześnie pozwalają na dalsze karmienie. I na początku były one rzeczywiście naszym wybawieniem, ponieważ ból powoli ustępował, ranki goiły się i ilość pokarmu znów zaczęła się stabilizować. Jednak coś, co miało być krótkotrwałą pomocą, stało się moją zmorą, bo okazało się, że bez tych nakładek w ogóle nie mogę już karmić. Synek przyzwyczaił się do nich i nie radził sobie ze złapaniem samej piersi. I znów zaczęły się moje dylematy, bo karmienie przez te silikonowe kapturki zwłaszcza w nocy było bardzo uciążliwe i mozolne – najpierw trzeba było kapturki odszukać i nałożyć na pierś, potem w półmroku wcelować je w małą buźkę Synka; w pozycji leżącej nakładki często spadały, a po każdym karmieniu trzeba je było umyć, a więc wstać na wpół przytomnie do łazienki i poświęcić parę minut na wszystkie zabiegi higieniczne… No a później, jak już zaczęłam odważać się karmić na dworze, nakładki często wpadały prosto w piach i nie zawsze było gdzie je umyć 🙁 Nie mówiąc o tym, że odbierało to całemu karmieniu jakąś naturalność i intymność.

Pewnie spytacie: „To czemu nie zaczęłaś dawać Synkowi butelki i nie odstawiałaś go od piersi?”. Otóż podskórnie czułam, że problem leży gdzie indziej, że karmienie może jeszcze stać się przyjemne, ale muszę szukać innego rozwiązania tego problemu. I tu zaczęła się moja odyseja w poszukiwaniu pomocy.

Zupełnie nie wiedziałam, gdzie w Niemczech udać się po pomoc. Pierwsze, co zrobiłam – poszłam do mojego ginekologa. Przepisał mi on tabletki, które stosuje się normalnie w sytuacji, gdy chce się radykalnie skończyć karmić, powodujące zaprzestanie produkcji mleka – ja miałam brać po prostu niewielką ilość tego lekarstwa. Ale skutki uboczne są podobno straszne: bardzo uciążliwe migreny, kłopoty z krążeniem, zawroty głowy, senność itp. A ja i tak byłam już wystarczająco padnięta i nie chciałam się dodatkowo faszerować takimi pigułkami. Dlatego tabletki schowałam do szuflady i szukałam dalej.

Z polecenia trafiłam na stronę niemieckiego oddziału międzynarodowej organizacji La Leche Liga, zajmującej się doradztwem laktacyjnym, gdzie z kolei znalazłam informację na temat tzw. Stilltreff czyli spotkań matek karmiących z doradcą laktacyjnym, którym tak naprawdę jest inna, doświadczona mama (doradcą w La Leche Liga może zostać kobieta, która karmiła swoje dziecko minimum rok). Miałam nadzieję, że taka osoba podpowie mi jakieś techniczne rozwiązania, dzięki którym uda nam się odstawić silikonowe kapturki i ponownie cieszyć się wolnością od tych środków pomocniczych oraz niebolesnym karmieniem. Spotkanie było owszem ciekawe, ale niestety nie przyniosło oczekiwanych skutków – mimo iż natychmiast starałam się zastosować porady innych mam, Synek nie chciał łapać piersi bez tych nakładek i w końcu pogodziłam się z tym, że jeśli nadal chcę karmić, muszę ich używać. I liczyć się z tym, że co jakiś czas któryś z kanałów mlecznych się zatka i będę musiała naświetlać, ogrzewać, chłodzić piersi lub brać globulki…

Ostatecznie moje problemy z karmieniem skończyły się dopiero po jakiś 4 miesiącach, podczas których chodziłam na różne spotkania, dzwoniłam do rozmaitych poradni, przychodni, klinik, radziłam się położnych, pielęgniarek i lekarzy. Problemy te nie minęły jednak samoistnie – pomogła nam dopiero wizyta u osteopaty! A wybraliśmy się do niego z zupełnie innego powodu, ponieważ Synek miał duże kłopoty z zasypianiem i ogólnie ze snem i chcieliśmy się przekonać, czy jest jakiś powód tej „dolegliwości”. Osteopatia w Polsce to dopiero raczkująca dziedzina, a w Niemczech ma już trochę dłuższą tradycję, dlatego jest ona dosyć popularna wśród rodziców niemowlaków. Jedna z koleżanek poleciła mi specjalistę, u którego była ze swoją córką i do niego właśnie wybraliśmy się całą rodziną. Opowiedziałam mu o tym, jak wyglądał poród, jakie przeszkody napotkaliśmy i jak się ogólnie zachowuje nasz Synek. Osteopata stwierdził, że Synek jest „krzywy”, tzn. że ma jakieś napięcie w odcinku szyjnym (powstałe prawdopodobnie podczas porodu) i w odpowiedni sposób miejsce to masował i rozluźniał. Swoim palcem rozmasowywał Synkowi również podniebienie (tak to przynajmniej wyglądało). W sumie byliśmy u niego 3 razy, ale już po pierwszej wizycie w przeciągu kilku kolejnych dni mogliśmy odstawić silikonowe nakładki! Po prostu nie były już one Synkowi potrzebne, co łatwo można było zauważyć podczas karmienia. Prawdopodobnie miał jakąś blokadę w okolicach języka, która uniemożliwiała prawidłowe ssanie i powodowała rany na brodawkach. Był to więc taki „błąd techniczny”, który został wyeliminowany przez specjalistę. I od tej pory karmienie stało się dla nas obojga niezwykłym i bardzo przyjemnym doświadczeniem. I jestem dumna, że wytrwałam te trudne 4 miesiące, bo było warto!

Nasza przygoda z karmieniem trwała w sumie rok. Przełomem była wspomniana wizyta u osteopaty (polecam ją każdemu noworodkowi – rodzice nie są w stanie zauważyć niektórych schorzeń, które specjalista wykryje i wyleczy w parę minut, w trudniejszych przypadkach podczas kilku sesji!). Ale chciałabym dodatkowo podpowiedzieć kilka praktyczny rad, które ułatwiały mi naszą laktacyjną codzienność:

  • w trudnych momentach oraz przy wielu pytaniach zostających bez odpowiedzi pomagała mi książką Hanny Lotroph „Stillbuch” (niestety tylko po niemiecku). Kupiłam ją na Amazonie za jakieś 4 euro. Pozycja ta zawiera bardzo dużo niezwykle praktyczny porad oraz rozwiązań i dodaje wiary w momentach zwątpienia we własne macierzyństwo. Dodatkowo autorka powołuje się na wiele przykładów z życia, również na własne doświadczenia laktacyjne, co bardzo oswaja z tematem i ewentualnymi problemami;
  • dużo lepiej karmiło mi się na specjalnej poduszce do karmienia, mającej kształt rożka, zwłaszcza jak Synek był malutki. Dzięki poduszce łatwiej było mi ustawić Synka w odpowiedniej pozycji i przestał mnie boleć kręgosłup od ciągłego schylania się. Poduszka ta sprawdziła się również podczas karmienia w pozycji leżącej – kładłam ją za Synkiem i dzięki temu nie przekręcał się z boku na plecy;
  • miałam w domu własny elektryczny laktator, ale gdy ze względu na kolejny zator, pierś ponownie stała się twarda jak kamień postanowiłam spróbować odciągania pokarmu z profesjonalnym laktatorem wypożyczonym z apteki (dostałam receptę na niego od mojego ginekologa i koszty wypożyczenia pokryła kasa chorych) i efekt był o wiele lepszy, a przy tym wielka oszczędność czasu i zero hałasu (mogłam odciągać pokarm, np. gdy Synek spał);
  • z tych spotkań matek karmiących, w jakich uczestniczyłam (wspomniałam o tym powyżej), wywiązały się bardzo fajne znajomości i były one zawsze dobrą okazją do wymiany myśli, podzielenia się innymi, codziennymi problemami, a nawet do wspólnych spacerów, obiadów i dodatkowych spotkań z dziećmi. Na stronie Stillgruppen można znaleźć listę takich spotkań, odbywających się w Monachium. Dodatkowo polecam odwiedzenie strony La Leche Liga:  www.lalecheliga.de, na której m. in. można za niewielkie pieniądze zamówić wartościowe materiały edukacyjne dotyczące karmienia, radzenia sobie z różnymi problemami, wprowadzania posiłków stałych itp. Zainteresowanym polecam również przeglądanie magazynu „Kidsgo” lub jego internetowego wydania www.kidsgo.de, gdzie znaleźć można wiele propozycji spotkań m. in. wokół tego tematu.

Poprzez te trudne początki w karmieniu myślałam, że równie skomplikowanie wypadnie odstawienie Synka od piersi. W głowie miałam sceny płaczu, krzyku, desperackiego „dobijania się” do piersi itp. Ale chyba po prostu trafiłam na właściwy moment i wszystko przebiegło harmonijnie. Od szóstego miesiąca zaczęłam stopniowo wprowadzać Synkowi pokarm stały, zastępując nim mleczne posiłki. Po kilku kolejnych miesiącach karmiłam już tylko na dobranoc oraz w nocy (nawet po kilka razy, bo Synek budził się często i gęsto), ale pokarmu zaczynało powoli ubywać i chyba nie był już zbytnio sycący. A około pierwszych urodzin postanowiłam spróbować podanie wieczornego mleka z butelki, którą Synek o dziwo szybko zaakceptował i bardzo pokochał! Trwało to jeszcze parę tygodni, zanim sytuacja się ustabilizowała, a obecnie (puk, puk, puk w niemalowane!) podaję Synkowi przed spaniem dużą butlę mleka z kaszką (tzw. Gute-Nacht-Mahlzeit), która przyjemnie wypełnia mu brzuszek i pomaga przespać kolejnych kilka godzin bez ciągłego budzenia rodziców 🙂

Cieszę się, że ten przyjemniejszy etap karmienia piersią wypadł na koniec, dzięki czemu ból i pierwsze nieprzyjemności szybko odeszły w zapomnienie. Został wewnętrzny spokój i spełnienie wynikające z dobrze wykonanego zadania. I kilka miesięcy na przygotowanie się do wystąpienia w bikini 😉