Do Polski jeżdżę rzadko, choć prawie zawsze o tej samej porze roku – najczęściej latem na jakieś 4-5 tygodni. To już właściwie nasz rodzinny rytuał: gdy zaczyna się lipiec, wsiadam z chłopakami do samolotu i lecimy na długie polskie wakacje. I być może przez fakt, że jest w tym jakaś paralela czasu, pewne rzeczy dzieją się podczas każdego mojego letniego pobytu w Polsce. Ba, gdyby ich nie było, te wakacje już nie byłyby takie same… Dzisiaj chciałabym Wam więc opisać, jakie rzeczy robię ZAWSZE, będąc nad Wisłą 🙂 Może odkryjecie tu jakieś podobieństwa?
Urlop
Już kilka razy pisałam na blogu o moich urlopach w Polsce oraz o ciągłym poczuciu bycia w stanie zawieszenia między tubylcem a turystą. Bo z jednej strony wszystko na miejscu jest mi bliskie, swojskie i rozpoznawalne, z drugiej jednak Polska bardzo szybko się rozwija i zmienia. Niekiedy tak szybko, że pewne rzeczy są dla mnie absolutną nowością! Kiedy jestem na miejscu, chcę te nowe rzeczy dobrze poznać i zrozumieć – to działa na mnie w jakiś sposób pozytywnie.
Anyway, nie odwiedzam wyłącznie starych kątów, za to dużo zwiedzam i odkrywam nowe. Moim wielkim szczęściem jest fakt, że mam wspaniałą rodzinę, z którą mogę jeździć na wspólne wypady: razem z moimi rodzicami i moimi dziećmi odwiedziliśmy już sporo nowych zakątków Polski. A jeszcze tyle innych czeka na odkrycie! To, że mogę Synkom pokazać Polskę taką, jaka jest – nie tylko na obrazku – jest dla mnie bardzo ważnym aspektem tych pobytów!
Ogórki kiszone
No bez ogórków kiszonych mojej mamy nie było polskich wakacji 🙂 Kiedy rodzice odwiedzali mnie w Monachium, często przyjeżdżali samochodem, więc zabranie ze sobą kilku słoików ogórasów nie było żadnym problemem. Obecnie jednak najczęściej latają samolotem i to z bagażem podręcznym, zabieranie więc ciężkich słoików nie ma sensu. Dlatego jem tyle ogórków, ile wlezie, żeby się „najeść” na zapas. A przy okazji pod koniec lipca zawsze mamy rodzinny spektakl z jeżdżeniem na targ po właściwie ogórki, moczenie ich w misce, upychanie w słoikach, zalewanie wrzątkiem itp. 🙂
Bar mleczny
Pozostańmy na chwilę przy kwestii jedzenia, bo jednak te typowe polskie smaki towarzyszą mi przez większość pobytu. Często celowo szukam potraw, których na co dzień mi brakuje, żeby na chwilę powrócić na smaków dzieciństwa. Taka moja osobista, trochę nostalgiczna podróż w moją kulinarną przeszłość 🙂 Do obowiązkowych punktów programu należą np. jagodzianki, gofry i oczywiście pierogi z owocami.
Najlepszym i najtańszym sposobem na tę smakową wyprawę jest odwiedzenie jednego z barów mlecznych, bo wtedy podróż smakowa wiąże się również z pewnym stylem życia, specyficznym wystrojem wnętrz, czy luźną atmosferą, jaka w barach tych panuje. Oczywiście nie może zabraknąć mielonego z ziemniakami posypanymi koperkiem, buraczkami lub zestawem surówek i kompotem z owocami 🙂
PS. Zauważyliście w Polsce fenomen tych cieniutkich serwetek obecnych w każdym barze, knajpie i restauracji? Producent chyba ma monopol na całą Polskę! Zwłaszcza że trzeba użyć co najmniej trzech serwetek na raz, żeby porządnie móc oczyścić twarz lub dłonie 😉
Fryzjer, kosmetyczka & Co.
Ceny usług fryzjerskich w Niemczech są po prostu zawrotne! Wystarczy wspomnieć, że w zeszłym roku podczas kolejnych wizyt w dwóch różnych salonach we Frankfurcie zapłaciłam każdorazowo 250 euro! 🙁 Dlatego, jeśli tylko mogę, korzystam z usług beauty właśnie w Polsce, płacąc za tę samą usługę 1/4 niemieckiej ceny. Ale szczerze mówiąc, nie chodzi wyłącznie o pieniądze, tylko o pewien rodzaj intymności, który się z tymi usługami wiążę – nadal czuję się bardziej komfortowo podczas poddawania się takim zabiegom z Polsce. Te wszystkie zdrobnienia, typu „buziunia”, „fryzurka”, „kremik” itp. sprawiają, że czuję od razu większą więź do obsługującej mnie pani, jakiś rodzaj spoufalenia, którego w Niemczech nie mam. Jakbyśmy były od dłuższego czasu kumpelkami 🙂
A może ma to również związek z pewnym kanonem urody, czy podobną wrażliwością kulturową i estetyczną jako takim wspólnym czynnikiem „jednoczącym”.
Shopping
Jeśli chodzi o dalszą konsumpcję, to podczas moich wakacji w Polsce nie może zabraknąć szczodrych zakupów! Akurat, kiedy przyjeżdżam, trwa promocyjny raj, więc przynajmniej raz wybieram się na większe zakupy: ciuchy, buty, bielizna, torebki czy kosmetyki dosyć szybko lądują w mojej torbie. I na pewno niższe niż w Niemczech ceny maja tu ogromne znaczenie, ale też unikalność polskich produktów, nie zawsze dostępnych u zachodnich sąsiadów. Lub – żeby użyć porównania, jakie wczoraj słyszałam od znajomej Polki – aby żadna z uczestniczek moich szkoleń czy wykładów nie siedziała w pierwszym rzędzie w dokładnie takiej samej bluzce, jak moja 🙂 Bo kupując rzeczy polskich marek, zmniejszam ryzyko na tego typu fauxpas 😉
A swoją drogą często zaczepiają mnie znajome Niemki: „O, jakie to ładne, skąd masz?” I wtedy z przyjemnością odpowiadam, że z Polski!
Lekarze
Z rzeczy mniej przyjemnych, a koniecznych – często podczas wakacji w Polsce chodzę do różnego rodzaju specjalistów, np. dentysty czy okulisty. Zwykle są to usługi dodatkowe, które w Niemczech nie pokrywa kasa chorych, a które w Polsce nadal są znacznie tańsze niż na Zachodzie. Mam już swoje stałe adresy, które odwiedzam regularnie i wizyty te są po prostu wpisane w mój wakacyjny harmonogram. Ba, czasami nawet pod te wizyty podporządkowuje inne terminy, rezygnując niekiedy z np. któregoś z powyższych punktów lub jakiś dodatkowych spotkań.
Dokumenty
Przedłużenie prawa jazdy, nowy dowód czy paszport – staram się nie załatwiać takich spraw przez konsulat, tylko jeśli się oczywiście da, w moim miejscu zameldowania w Polsce. Oznacza to niekiedy odyseję po urzędach, czekanie w kolejkach lub upierdliwe formalności, ale takie sprawy po prostu trzeba załatwić i już. Kilka dni pobytu idzie na własnie tego typu kwestie.
Przyjaciele
Chciałabym tutaj napisać, że odwiedzam moc znajomych, spotykam się z wieloma bliskimi mi osobami, nadrabiam zaległości i w ogóle pielęgnuję relacje z polskimi przyjaciółmi. Ale szczerze mówiąc, wcale tak nie jest. 1-2 spotkania to góra! Dlaczego? Z wieloma osobami ścieżki nam się rozeszły, owszem utrzymujemy kontakt przez Facebooka & Co., ale osobistych spotkań nie ma już od dawna. Mam wrażenie, że oczekiwanie jest takie, że skoro ja wyjechałam, to ja mam pielęgnować te więzi, inicjować spotkania i regularnie utrzymywać kontakt. A myślę, że prawda jest taka, że „Co z oczu, to z serca” i dla wielu osób po prostu w pewnym sensie przestałam istnieć. Nie twierdzę, że to wyłącznie złe, po prostu chyba zwykła kolej rzeczy.
A i ja przecież poznałam nowe osoby z Polski tu w Niemczech, mam przyjaciół zarówno w Monachium, jak i we Frankfurcie. I w tej chwili łączy nas dodatkowo coś, dzięki czemu się tutaj w ogóle poznaliśmy: nasza emigracja czyli pewne podobieństwo życiorysów oraz/lub właśnie nasze polskie korzenie. Podobny lifestyle, jeśli tak można powiedzieć. Czyli nie opieramy naszej znajomości wyłącznie na przeszłym przeżyciach, tylko aktywnie tworzymy nowe.
I dodatkowo mam trochę takie poczucie, że nie da się mieć wszystkiego – tzn. obskoczyć wszystkie te powyższe punkty, spędzić jak najwięcej czasu z rodziną, ogarniać dzieci i życie codzienne (nawet jeśli „tylko” wakacyjne), korzystać z jedynego w roku urlopu i jeszcze aktywnie udzielać się towarzysko. Dla mnie to trochę too much i w pewnym sensie świadomie nie inicjuje możliwych spotkań, bo mi już po prostu nie starcza na nie energii.
Choć może będę bliższa prawdzie, jeśli napiszę, że po prostu staje się jakaś bierna, kiedy jestem w Polce. Tak jakbym na co dzień wypalała się podejmowaniem decyzji, licznymi aktywnościami, których mam na co dzień po kokardki w moim emigracyjnym życiu i te pobyty w Polsce są dla mnie takim rodzajem resetu. Szczytem moich zrywów energetycznych jest wyciągnięcie dzieci do pobliskiego Orlika, nad staw czy na spacer do lasu. I wiem, że liczni znajomi z Polski tego nie zrozumieją – dla nich stałam się po prostu mało towarzyska. A ja po prostu chcę tylko „być” i już nie zabiegać o niczyje względy i nie musieć się starać ponad miarę… Jak to mówią Niemcy: „Brzmi dziwnie, ale tak właśnie jest” 😉
Mimo, że ten ostatni punkt raczej należy do kategorii rzeczy, których NIE robię w Polsce, to pokazałam Wam całą listę rytuałów, bez których nie było dla mnie polskich wakacji.
Wielu polskich blogerów żyjących za granicą pisze o tym co robią, kiedy odwiedzają Ojczyznę. Większość rytuałów się powtarza, ale nie dziwi mnie to. Ja jestem w Polsce dwa razy w roku, wiosną i jesienią. Zazwyczaj trafiam na święto narodowe – 3 Maja i 11 Listopada. Przyznam, że z chęcią oglądam transmisję z uroczystych obchodów w Warszawie (transmisja zazwyczaj opatrzona jest komentarzem historyków). Traktuję to jako fajny, patriotyczny akcent, który można kultywować niezależnie od poglądów politycznych…
Ja czasami oglądam materiały informacyjne, ale zwykle po krótkim czasie mam dosyć, więc trochę się od polityki ostatnio odcięłam. Przynajmniej tej telewizyjnej 😉 A podczas letnich pobytów głównie spędzam czas z rodziną w naszych domku letniskowym na Mazowszu.
[…] wychowywania przeze mnie dzieci w dwujęzyczności i dwukulturowości są długie i intensywne pobyty w Polsce. Wyjazd do Krakowa doskonale więc wpisywał się w ten plan, a nawet go udoskonalił, bo […]
fajnie, że pielęgnuje Pani pewne zachowania. Dzieciaki mają dobry przykład. Każdy Europejczyk powinien pielęgnować tradycje z miejsc, z których pochodzi
Dla mnie to jest akurat bardzo ważne i na szczęście moje dzieci lubią w tym uczestniczyć 🙂