Im dłużej żyję z moimi „dwujęzyczkami”, tym mniej fenomenów językowych mnie dziwi. Jednocześnie coraz mniejszy mam moralny zapał i chyba również mandat, żeby pouczać, czy radzić, jak najlepiej wychowywać dwujęzyczne dzieci, bo coraz bardziej wyraźnie to widzę, jak bardzo indywidualny i nieobiektywny to proces.

Nadal uważam, że szkoda, gdy dzieci nie wspiera się w ich dwujęzyczności, gdy pozostawia się ich samym sobie lub zaniedbuje język rodzimy, bo łatwiej i wygodniej dogadać się w języku otoczenia. Z biegiem czasu jednak staję się bardziej tolerancyjna, bo dostrzegam, że nie ma jednej ścieżki w nauce języka mniejszości.

Myślę, że właściwym kluczem jest znalezienie takiej metody wspierania dziecka, która nie tylko odpowiada samemu zainteresowanemu, ale również pasuje do naszej sytuacji rodzinnej, zawodowej czy nawet finansowej. Jak moje dzieci były niemowlętami, myślałam o tym, że będę je wysyłać na zajęcia do weekendowego polskiego przedszkola. Jak trochę podrosły, zrozumiałam, że nasze rodzinne weekendy bez zobowiązań są dla mnie szczególnie ważne, nawet ważniejsze niż regularne uczestnictwo z przedszkolnych zajęciach.

Gdy dzieci podrosły, byłam przekonana, że będą uczniami polskiej sobotniej szkoły, jednak powyższy argument nieograniczonego czasu rodzinnego nadal miał dla mnie priorytetowe znaczenie. Właśnie ta elastyczność w wyborze czasu nauki języka stała się dla mnie jedną z głównych przyczyn uczestniczenia z internetowych zajęciach szkoły Libratus. Wypróbowaliśmy ten system w zerówce i ponieważ jako tako sprawdził się w naszym rodzinnym rytmie, zdecydowaliśmy się na zajęcia również w pierwszej e-klasie.

Jednak przede wszystkim – oprócz regularnej nauki w szkole internetowej – stawiam na „dyskretne” wspieranie moich dzieci poprzez intensywne wizyty w Polsce połączone z wycieczkami krajoznawczymi i rozlicznymi kontaktami z kuzynostwem, głośne czytanie dzieciom polskich książek i nieustanne podkreślanie, że Polska jest fajna. Ale w tym ostatnim punkcie nie muszę się specjalnie wysilać, bo sami to wiedzą i czują, choćby ze względu na dwa wyżej wspomniane punkty 😉

Piszę o tym nie po to, aby wypromować jakiś super sprawdzony sposób nauki języka polskiego, tylko aby wyrazić moje przekonanie, że wiele możliwych dróg prowadzi do jednego celu. Ja akurat obrałam taki sposób, bo dobrze wpisał się w nasze życie i jest do bezstresowego przyjęcia dla każdego członka rodziny. Znam polskie mamy, które wybierają dla swoich dzieci kontakty z rówieśnikami w polskich punktach szkolnych przy konsulacie lub parafiach. Są i tacy rodzice, którzy angażują się w wyposażenie niemieckich bibliotek w polskojęzyczne (niekoniecznie oryginalnie polskie) lektury, sami potem korzystając z takiej bogatej oferty. Inni rodzice z kolei stawiają na rozmowę w języku polskim w każdych okolicznościach przyrody. Chcę Was tym samym utwierdzić w przekonaniu, które w międzyczasie sama posiadam, że różne sposoby nauki języka, a tym samym nauki „polskości” mogą prowadzić do sukcesu. Bo bycie czy może raczej poczucie Polakiem, to nie tylko poprawna gramatyka, doskonałe słownictwo czy nienaganna znajomość choćby historii.

I widzę to dokładnie u moich dzieci – władają językiem polskim dobrze, ale nagminnie mieszają niemieckie słowa, zwłaszcza, kiedy opowiadają o sprawach związanych ze szkołą czy przedszkolem, gdzie językiem otoczenia jest niemiecki lub kiedy rozmawiają między sobą. Mimo to jestem o nich i o ich polskość spokojna – ich temperament, charakter, sposób myślenia i odczuwania świata jest bardzo mi bliski i dostrzegam w nich wiele słowiańskich cech. Widzę również, że tęsknią za polską rodziną, cieszą się bardzo z naszych wizyt w kraju i dumni są z osiągnięć Polaków. Dodatkowo oczywiście chcą w przyszłości grać w polskiej drużynie narodowej, a wszystkich kolegów w szkole i przedszkolu uczą prawidłowej wymowy nazwiska „Błaszczykowski” 😉

Odwracając sytuację, myślę również o sobie i moich staraniach o niemieckie obywatelstwo. Ja mówię dobrze po niemiecku, ale bez przesady – nie studiowałam nigdy lingwistyki, a poprawnie mówić po niemiecku nauczyłam się dopiero jako dwudziestokilkuletnia osoba. Czy to jednak będzie umniejszało mojej niemieckości? Otóż jestem przekonana, że nie! A u naszych dzieci te „wpływy” kulturowe są jeszcze silniejsze, bo poparte stabilnymi relacjami z nami, jako z ich rodzicami. A to przecież jeszcze mocniejsza podstawa do identyfikowania się z jakąś narodowością, niż oficjalne nabycie obywatelstwa w wyniku różnych testów czy gromadzenia właściwych dokumentów.

Dwujezycznosc to nie tylko jezyk

Kochani polscy rodzice, zatroskani o naukę języka polskiego Waszych cudownych dzieci: ważne, że się staracie, że język polski nie jest Wam obojętny, że oferujecie pociechom kontakty z rówieśnikami i z Polską. Nie przejmujcie się jednak tym, że ktoś inny zawozi swoje dzieci co weekend do polskiej szkoły lub wypożycza z miejskiej biblioteki masę książek w języku polskim, a Wy koncentrujecie się na innych aspektach nauki. Myślę, że warto inwestować w emocje, rozbudzać ciekawości, pokazywać pozytywnych przykładów, oferować przyjaźń i wspólną zabawę. To doskonała podstawa dla każdego młodego człowieka, aby dokonał dla siebie wyboru i mógł znaleźć własną drogę do swojego poczucia narodowego.

No miało nie być moralizatorsko, ale tak jakoś wyszło 😉 Jeśli dobrnęliście aż tutaj, to chciałam Was nagrodzić małym podsumowaniem. Otóż, kiedy moje dzieci były zupełnie małe, przekazanie im polskości było dla mnie przede wszystkim dbałością o ich naukę języka polskiego. Z biegiem czasu dotarło do mnie, że nie tylko język jest i może być główną wykładnią, a znaczną rolę gra również wiele nieobiektywnych czynników, jak więzi międzyludzkie, przygody, zdarzenia, wspólne doświadczenia czy przeżycia. Co nie zmienia faktu, że język jest ogromnie ważnym elementem „emigracyjnego rodzicielstwa” – jednak nie wyłącznym. Mam nadzieję, że końcówka tego długiego postu wybrzmiała dla Was pozytywnie! 🙂 I oczywiście ciekawa jestem Waszej opinii na ten temat!

Pierwsze i ostatnie zdjęcie w tym poście: Sung-Hee Seewald