Dla religijnego Polaka święcenie palm w niedzielę palmową jest oczywiste, jak ułożenie sianka pod biały obrus wigilijny. W Niemczech jednak ta tradycja jest znana i pielęgnowana wyłącznie na południu, przede wszystkim właśnie w Bawarii. Co ciekawe, palemek raczej się nie kupuje, a robi wyłącznie samemu. Nie ma kumoszek, sprzedających pod kościołem barwne patyczki, są za to warsztaty i spotkania (np. w parafiach), podczas których można własnoręcznie sporządzić palmę.
Palmy wielkanocne „po bawarsku” w wykonaniu mojego 3-letniego Synka |
Nie jest to trudne, bo tutejsze palmy składają się prawie wyłącznie z kilku gałązek zielonego bukszpanu oraz patyczków bazi wierzbowych. Taką palmę można dodatkowo udekorować wstążkami, kokardkami, bibułą czy kolorową taśmą. Widziałam też takie, na których zawieszono ozdobione pisanki. Większość z nich jest raczej skromna i nie konkuruje ze sobą o tytuł najpiękniejszej, najbardziej kolorowej, czy najdłuższej. Dzieciom zostawia się raczej swobodę działania, bo to one jednak – z lekką pomocą dorosłych – najczęściej tworzą swoje palemki.
Przykłady różnych palemek wielkanocnych wykonanych przez niemieckie dzieci |
Dla porównania – polska i niemiecka palemka wielkanocna |
Święcenie palm to, podobnie jak w dniu św. Marcina pochód z latarenkami, wielka frajda dla dzieci. Najpierw misterne łączenie gałązek, dekorowanie, lepienie, potem udział w uroczystej mszy. Na nabożeństwie dla dzieci, w którym dzisiaj uczestniczyliśmy, dzieci wykonały własny kalendarz wielkanocny. Będzie on im towarzyszył przez cały Wielki Tydzień. Każda kartka z kalendarza to obrazkowa historia, przedstawiająca wydarzenie z danego dnia, m. in. wjazd do Jerozolimy, Ostatnią Wieczerzę, modlitwę w Ogrójcu. Każdy z obrazków można pomalować, przy okazji opowiadając dziecku, co się danego dnia wydarzyło. To dobra okazja, żeby poruszyć trudne i poważne tematy w sposób przyjazny dla dziecięcej wyobraźni.
Im częściej biorę udział w niemieckich nabożeństwach religijnych czy ważnych uroczystościach, tym bardziej mam wrażenie, że tutejsze zwyczaje są mniej na pokaz, niż w Polsce, a bardziej skierowane do wewnątrz. Tego typu wydarzenia tu się przeżywa, a nie po prostu odbębnia, wypełniając społeczne oczekiwania. Podoba mi się ten aktywny, włączający całą rodzinę sposób pielęgnowania życia religijnego i duchowego. I ten szacunek dla dzieci – one są równie ważne, co sama uroczystość.
Bardzo ładnie i mądrze napisane! Ja dziś byłam na polskiej mszy na Josephsplatz i mam po niej mieszane uczucia. Msza bardzo ładna, owszem, ale dzieci wynudziły się okrutnie, bo wszystko było szalenie podniosłe i na pokaz, z zerowym odniesieniem do nich. Do tego ciągłe "obczajanie" tego jak wyglądasz czy też masa piwkujących panów pod kościołem plus kilka aut sprzedających polską żywność, sprawiły, że miałam raczej wrażenie, że jestem na jarmarku niż na mszy świętej…
Dobrze, że jest alternatywa dla tego typu uroczystości… Ostatnio byłam u polskich dominikanów w dzielnicy Harthof – piękna, prosta, wzruszająco odśpiewana msza dla dzieci. Mój Synek grał na instrumentach, skakał, machał palmą, klaskał itp. Na pewno zapamięta to spotkanie na dłużej! Ja już cieszę się na następne takie spotkanie 🙂 Dzięki za trafny komentarz!
I tak powinno być 🙂 Tutaj również dzieci są bardzo ważne, w miły sposób są zachecane do brania udziału we wszelkiego rodzaju urodzystosciach. Piękna tradycja