Porównania z życiem w Polsce są nieuniknione, zwłaszcza, jeśli tak jak ja ostatnio, spędza się tam parę ładnych tygodni. Taki dłuższy pobyt pozwala na bardziej szczegółowe przeanalizowanie różnic i podobieństw, a przede wszystkim odkrywa wszystkie luki codzienności. Na początku wściekałam się z powodu nierównych chodników, schodków przy wejściu do każdego sklepu, sprzedawców przyglądających się zza wpół przymkniętych powiek mojej walce z ciężkimi drzwiami i z wprowadzeniem wózka do sklepu. Irytowały mnie autobusy, do których trudno wejść ze spacerówką (powoli sytuacja się już zmienia, ale zwłaszcza na prowincji autobusy ze schodkami to nadal normalka), ogólne nieprzystosowanie infrastruktury do potrzeb rodziców oraz bardzo mały wybór artykułów spożywczych dla dzieci – przynajmniej w porównaniu z rynkiem niemieckim. Jednak po jakimś czasie zaczęłam doceniać również inne aspekty polskiej rzeczywistości: empatię przygodnie spotkanych przechodniów, inną wrażliwość na obecność dziecka i chęć niesienia pomocy samotnej mamie 🙂 Od razu przypominały mi się sytuacje, kiedy byłam jeszcze w ciąży, niejednokrotnie oferowano mi pomoc np. we wniesieniu ciężkiej walizki do pociągu lub przepuszczeniu mnie w kolejce sklepowej. W Niemczech takie przypadki praktycznie nie miały miejsca. Tu równouprawnienie dotyczy wszystkich i ani kobiety w ciąży, ani mamy z małymi dziećmi nie mają specjalnych przywilejów, nawet tych niepisanych. W Polsce z kolei obecność dziecka wprowadza trochę inną atmosferę, ośmiela do nawiązywania kontaktu, do rozmów, a nawet zabawy z maleństwem. Tak wynika przynajmniej z mojego doświadczenia i z osobistych obserwacji.
Tak zwany ruch dzieciowy w Polsce obecnie prężnie się rozwija, zwłaszcza w dużych miastach, gdzie do rodziców i ich pociech kierowanych jest coraz więcej różnorodnych ofert. Na pewno duży wpływ ma na to  także fakt, że po prostu modnie jest mieć dziecko, w końcu co druga gwiazda i gwiazdka opowiada o tym, jak to macierzyństwo/ojcostwo zmieniło jej/jego życie, dzieli się swoimi codziennymi sprawami, pokazuje, jak łączy zawód z byciem rodzicem. I mam wrażenie, że w takim ogólnym dyskursie medialnym dziecko po prostu jest bardziej obecne niż w Niemczech.
Nie chcę tutaj kusić się na filozofowanie na temat sposobów i możliwości wychowywania dziecka w Polsce i w Niemczech, chciałabym natomiast napisać kilka słów o rzeczach, które wywarły na mnie zarówno pozytywne, jak i negatywne wrażenie.

Na początek trochę pomarudzę. W poszukiwaniu konkretnej kaszki dla Synka odwiedziłam 3 różne Rossmanny i w każdym z nich zastałam tę samą sytuację, a mianowicie pustki na półkach! Wyglądało to tak, jakby ktoś wykupił cały asortyment i pozostawił same etykietki po produktach.

I wtedy zaczęłam trochę analizować, jakie produkty w ogóle dostępne są na rynku polskim. Otóż niestety nie ma dużej części asortymentu dostępnego w Niemczech, mimo że eksportem zajmują się te same firmy. I rozumiem fakt, że każda marka musi dostosować ofertę do potrzeb danego kraju (np. w Polsce istnieje „kultura zup”, stąd dużo większa, w porównaniu z rynkiem niemieckim, oferta zupek dla dzieci), ale jednak mam wrażenie, że Polakom nie daje się tak dużego wyboru. Na szczęście polskich rodziców wspiera internet, gdzie mogą zamówić większość ogólnie dostępnych produktów, co nie zmienia faktu, że nadal traktuje się nas nie do końca serio. I odnosi się to nie tylko do Polski, ale pewnie do wszystkich krajów bloku wschodniego, o czym informowała mnie m. in. moja znajoma z Bośni, która na miejscu nie dostała żadnych z używanych w Niemczech produktów.

Ale jest w Polsce również wiele pozytywnych rozwiązań, które warto chwalić! Pisałam parę tygodni temu o mojej wyprawie z Synkiem po pierwsze buty. Żaden z odwiedzonych przeze mnie w Monachium sklepów nie zachwycił mnie. Natomiast w jednym z warszawskich hipermarketów zajrzałam do bardzo fajnego sklepu z obuwiem dziecięcym, który był zaprojektowany głównie z myślą o komforcie zarówno dzieci, jak i ich rodziców. Zobaczcie sami:
 Sklep z butami
 
W takim sklepie zakup obuwia to czysta przyjemność, ale też duże obciążenie dla portfela, bo ceny bardzo podobne, jak w Niemczech…
I jeszcze jeden pozytywny warszawski przypadek – mianowicie słynny DH Smyk w Alejach Jerozolimskich. Na II piętrze znajduje się kącik zabaw dla dzieci zwany Smykolandią. I może nie byłoby w nim nic wyjątkowego, gdyby nie fakt, że położony jest on dosłownie pomiędzy stoiskami z artykułami dziecięcymi, dzięki czemu podczas robienia zakupów, można doglądać bawiącego się dziecka lub po skończonych zakupach można pozwolić maleństwu wyskakać się. Sala dysponuje słynnym basenem z kulkami oraz ciągiem rur do wspinaczki, ale również stolikami i krzesełkami, kolorowankami i dużą ilością książeczek. Aby bawić się w Smykolandii, nie trzeba koniecznie robić zakupów w Smyku, z czego chętnie skorzystałam, planując czas między jednym spotkaniem, a drugim.
Niestety podczas mojego pobytu w Polsce pogoda nie pozwoliła na eksplorowanie zewnętrznych placów zabaw, za to chętnie korzystaliśmy z tzw. krain zabaw, często położonych dużo korzystniej niż w Monachium, bo bardzo centralnie. Dużą zaletą był spokój w godzinach przedpołudniowych i możliwość korzystania z większości sprzętów w przyjaznej i beztroskiej atmosferze. Na wspomnienie zasługują również (niestety na razie przede wszystkim w dużych miastach) kawiarnie rodzinne, gdzie i dla dziecka jest miejsce na zabawę, rysowanie, czytanie lub oglądanie książek. Nierzadko kawiarnie te połączone są z księgarnią lub sklepem z edukacyjnymi zabawkami, często oferują również warsztaty, jogę, wykłady, a nawet projekcje filmów. Na pewno i w Monachium przydałoby się więcej takich miejsc!
Te powyższe wycinki to tylko kilka na szybko zebranych impresji. W ogólnym rozrachunku Polska wypada bardzo dobrze, zwłaszcza w obszarze wolnorynkowym, którego oferta jest nowoczesna, kolorowa i różnorodna. Gorzej sytuacja się ma w sferze infrastruktury, która naturalnie zależy od dofinansowania ze strony samorządów. I mimo że być może w Monachium jest mi jako mamie łatwiej, niż np. gdybym mieszkała w Warszawie czy Gdańsku, to jednak w Polsce czuje się bardziej u siebie (cokolwiek to znaczy!) i nic tego nie zmieni…