Tym razem chciałabym przesunąć się nieznacznie na mapie Europy i opowiedzieć Wam o naszej wakacyjnej wyprawie z Monachium na podbój Hellady. Był to dla nas i Synka pierwszy tak długi, bo aż trzytygodniowy pobyt poza domem (nie licząc pobytów w Polsce), a do tego liczne przygody po drodze: samolot, prom, różne hotele, nowe jedzenie…
Kiedyś spędziłam już kilka dni na Krecie, skąd miałam jednodniową wycieczkę na Santorini (po polsku to podobno „Santoryn”, ale o ile piękniej rozbrzmiewa w uszach grecka nazwa), tym razem jednak przez dwa dni zwiedzaliśmy Ateny, potem polecieliśmy na Santorini właśnie, a stamtąd udaliśmy się nocnym promem na wyspę Rodos.

Grecy zaskoczyli mnie swoim wielkim entuzjazmem do dzieci – do tej pory uważałam Włochów za kraj najbardziej bambini friendly. A okazuje się, że i Grecy bardzo chętnie zagadują osoby podróżujące z dziećmi, często pytają o ich wiek i imię, przyjaźnie machają i do każdego malucha wołają Jassu. Niestety to uwielbienie dzieci kończy się najczęściej na gestach i słowach i nie przenosi się na przyjazną dziecku infrastrukturę, zadbane place zabaw, udogodnienia w miejscach publicznych, czy dziecięce wyposażenie w restauracjach. No może z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę.

Co mi się bardzo w Grecji podoba, to zwyczaj zamawiania jedzenia dla wszystkich i ogólnego dzielenia się tym, co leży na stole. W praktyce oznacza to tyle, że każdy zamawia swoje ulubione danie, które kelner kładzie na środku stołu, dzięki czemu wszyscy mogą spróbować trochę z każdego posiłku. W przypadku mojego niejadka było to dobre rozwiązanie, bo zawsze na stole znalazło się coś, co mu posmakowało lub czego skosztował po raz pierwszy. Jedynie z piciem miałam problem, bo w domu często serwuję mu sok jabłkowy (za samą wodą nie przepada), a w Grecji jest on prawie nie do zdobycia. Bo albo przynoszą świeży sok z wyciśniętych jabłek, który smakuje obrzydliwie, albo jakiś słodki ulepek, wzbogacony mnóstwem chemicznych dodatków. Warto więc najpierw spytać, co dana knajpka ma w menu.

ATENY

Ateny ogólnie mówiąc to jedna wielka katastrofa. Chodniki super wąskie lub z drzewem albo latarnią wyrastającymi po środku ścieżki, które należy ominąć, zjeżdżając na ulicę… Wszędzie schody, trudne podjazdy, jakieś rozkopy, no i wszędobylski tłum, wśród którego tak łatwo zagubić się lub stracić z oczu biegającego w różnych kierunkach maluszka. Współczułam wszystkim mamom, które na co dzień zmagają się z wyprawami wózkiem po mieście, ale może ja jestem już trochę rozpuszczona monachijską wygodą, bo te mamy wyglądały na całkiem zadowolone! A tutejsze mamy są piękne, zadbane i z dumą pchają swoje pociechy w wózkach Chicco 🙂 A najwięcej takich mam można spotkać na rozległym deptaku w sercu miasta, przylegającym do wzgórz Akropolu.

Plac zabaw, na który trafiłam, położony jest w pięknym Ogrodzie Narodowym. Park ma ok. 16 ha wielkości i znajduje się za gmachem Parlamentu Helleńskiego. Podobno głównym architektem krajobrazu był bawarski przyrodnik i podróżnik, który zbierał egzotyczne rośliny po całym świecie. I rzeczywiście w Ogrodzie jest bardzo zielono, bujna roślinność otacza nas z każdej strony, a uroku dopełniają liczne rzeźby, sadzawki, fontanny oraz różnorodne zwierzęta, mające tam swój dom. Sam plac zabaw jest duży, wyściełany bezpiecznym podkładem pod każdą z atrakcji, a dobrze będą czuć się tutaj i mniejsze, i starsze dzieci. Trochę brakuje tu remontu i jakiegoś ogólnego odświeżenia, ale Synek fajnie się tu bawił i wreszcie mógł swobodnie sobie pohasać. No i wreszcie mógł pobujać się na huśtawce przystosowanej dla najmłodszych – takiej z żeberkami w przodu i z tyłu, podtrzymującej plecy w bezpiecznej pozycji. A takich huśtawek na placach w Monachium jest bardzo mało…

Ateny plac zabaw


Oczywiście żadna wizyta w Atenach nie może odbyć się bez zwiedzania Akropolu, co dla dzieci niekoniecznie jest przyjemnością, ale dla rodziców po prostu musem! Obecnie Akropol wygląda jak jeden wielki plac budowy, wokół pełno koparek, rusztowań, rozkopów, co dla najmłodszych podróżników może być atrakcją, ale dla rodziców niebezpieczną zmorą. I tu wielkie owacje dla organizatorów, którzy bardzo ułatwili życie rodzicom, chcącym zwiedzać wzgórze ze spacerówką. Wózek taki należy mianowicie zostawić w przechowalni, znajdującej się parę metrów od wejścia głównego i w zamian za spacerówkę oraz depozyt w postaci dowodu lub paszportu, otrzymujemy bezpłatne, prawie nowe nosidełko do przenoszenia malucha. Nosidełko posiada daszek, co przy letnich upałach w Grecji jest nie bez znaczenia, choć jest jednocześnie dużym wyzwaniem dla noszącego, głównie ze względu na temperatury i ciężar na plecach. Dzieci za to zdobywają inną perspektywę i jeśli wycieczka taka nie trwa zbyt długo, chętnie przypatrują się okolicy z tej nowej wysokości 🙂
Ateny Akropol

Przy tym całym tumulcie, przy tłumie (podobno rocznie Akropol odwiedza ok. 3 miliony turystów) i koparkach trudno sobie wyobrazić, jak mogło wyglądać tu życie te parę tysięcy lat temu, trudno również o poczucie sakralnego charakteru tego miejsca. Dlatego też polecam zwiedzanie go jak najwcześniej rano (ok. 8.00), kiedy nie ma jeszcze aż tylu turystów. Zwiedzając Akropol w niedzielę, dostajecie bezpłatne bilety wstępu. Regularny bilet kosztuje 12 euro, ulgowy 6.

Nasz kolejny etap podróży obejmował przelot z Aten na Santorini. Tutaj nie byłoby może o czym pisać, gdyby nie fakt, że celnicy na lotnisku zrobili dla nas wyjątek, który chyba w żadnym innym kraju nie miałby prawa się zdarzyć… Zarówno my, jak i zaprzyjaźniona z nami para, przepakowaliśmy się szybko po Atenach, zapominając, że w podręcznej torbie zostały kremy od słońca dla dzieci, których używaliśmy przez poprzednie dwa dni. A ponieważ były to pojemniki powyżej 100 ml, przy kontroli celnej płyny te zostały wyjęte z naszych toreb. Jednak nie wyrzucono ich, tylko nas po prostu pouczono, żeby następnym razem lepiej zwracać na to uwagę i żeby się to więcej nie powtórzyło. Myślę, że każdy inny celnik po prostu wyrzuciłby pojemniki do kosza i nie przejmował się, tutaj jednak dobro dziecka wzięło górę i urzędnicy przymknęli oko na te formalności!

SANTORINI

Santorini to przedziwna wyspa, bo powstała w wyniku wybuchu wulkanu. Kiedyś jej kształt przypominał okręg, ale wybuch sprawił, że z wyspy pozostało coś na kształt półksiężyca, co najlepiej pokazują zdjęcia satelitarne (zobacz TU). Obecnie Santorini to pocztówkowa wizytówka Grecji i nawet niezbyt zorientowani w mapie Europy Amerykanie kojarzą to miejsce i potrafią je nazwać (choć niekoniecznie wiedzą, że wyspa  ta należy do Grecji…). Podróżując tu z dzieckiem trzeba się najpierw upewnić, że hotel, który chcemy wynająć, akceptuje przyjęcie najmłodszych turystów. Problemy takie mogą pojawić się przede wszystkim w okolicach miejscowości Fira i Oia, ponieważ tam skarpa powulkaniczna jest bardzo stroma, a niektóre pensjonaty mają tarasy lub baseny położone nad samym jej brzegiem, co stwarza po prostu zbyt duże niebezpieczeństwo dla dzieci. Dla małych podróżników polecana jest południowa część wyspy, a więc okolice miejscowości Akrotiri.

Mapa wyspy pokazuje również plaże – dla dzieci najlepsza z nich to Monolithos

Po całej wyspie najłatwiej poruszać się wypożyczonym samochodem, choć ostrzegam, że niewiele z nich posiada foteliki dla dzieci. My odważyliśmy jeździć się bez fotelików, ale było to okupione ogromnym stresem, bo Synek wciąż się wiercił, chciał wstawać, otwierać drzwi i okna itp. Jak to dobrze, że na co dzień można dzieci przypiąć pasami i nie martwić się więcej o ich bezpieczeństwo ani o swoje zdrowie psychiczne!

Plaże wokół Santorini są w większości kamieniste, żwirowe lub posiadają gruboziarnisty piasek. Dla dzieci nie jest to oczywiście optymalne rozwiązanie, ale dzięki uprzejmości pewnego miłego kelnera udało nam się znaleźć super plażę, gdzie piasek jest przyjemnie miałki, a woda płytka i bardzo ciepła. Plaża ta znajduje się w okolicach lotniska i nazywa się Monolithos. Na piasku dostępne są parasole i leżaki w cenie 5 euro za jeden zestaw. Warto sobie taki luksus zafundować, bo to duża wygoda móc schować się na chwilę do cienia, przebrać malucha lub dać mu coś do picia czy jedzenia. A na plażę i do kąpieli zaopatrzyliśmy się jeszcze w Monachium w specjalne buciki, chroniące stopy przez zbyt gorącym piachem, przez kamieniami, pokruszonymi muszelkami itp. Polecam je każdemu, bo bardzo nam się przydały! Nawet na basenie przyhotelowym często z nich korzystaliśmy, bo chroniły Synka przed upadkami i poślizgnięciem się. Myślę, że sprawdzą się również w podobnych sytuacjach w domu.

Wodne buty dla dzieci

Najwięcej turystów odwiedza stolicę wyspy, czyli miejscowość Fira. To stąd można zjechać kolejką linową do głównego portu Santorini lub zafundować sobie przejażdżkę osiołkiem. Dla wytrwałych to aż 580 stopni do pokonania! W samej miejscowości jest mnóstwo schodków i wąskich ścieżek, więc nie polecam wyprawy tam z wózkiem. Ale na pewno warto przejść się tymi magicznymi uliczkami, gdzie biel i błękit tworzą najbardziej doskonałą z możliwych harmonię lub wypić kieliszek smacznego lokalnego wina z pięknym widokiem na błękitne wody Morza Egejskiego

.

 

Mimo niewątpliwego piękna Firy, ja dużo bardziej wolałam wycieczki do trochę mniejszych, ale równie uroczych i mniej tłumnych miejsc, jak Oia, Firostefani, czy Imerovigli. To stąd można oglądać zupełnie obłędne zachody słońca! Oprócz tego jest wreszcie możliwość spokojniejszego chłonięcia tej wyjątkowej atmosfery i wspaniałego krajobrazu. Ale i tu najlepiej zostawić spacerówkę w hotelu…

I jeszcze jedna poufna wskazówka: na południowym zachodzie wyspy, jeszcze za miejscowością Akrotiri, istnieje miejsce, z którego przy pięknej pogodzie widać aż 14 wysp, otaczających Santorini, w tym oddaloną o ponad 100 km Kretę. To miejsce to Akrotiri Caldera.Nie polecam natomiast wyprawy statkiem w celu zwiedzania krateru wulkanu oraz pływania w ciepłych źródłach, w każdym razie na pewno nie z dzieckiem. My daliśmy się namówić i byliśmy porządnie rozczarowani. Kąpiel dozwolona jest tylko i wyłącznie dla dobrych pływaków, więc wskakiwanie ze statku do wody z dziećmi w ogóle nie wchodzi w grę. Trzeba za to maluchom zapewnić podczas takiego postoju rozrywkę, o co na małym statku dosyć trudno. Natomiast samo zwiedzanie wulkanu przy panujących w Grecji upałach jest nie lada wyczynem, ponieważ maszeruje się dobre 20 minut po stromych i zdradliwych skałkach, aby dojść do wymarłego krateru wulkanu. Ale podobno wulkan pod Santorini co jakiś czas daje o sobie znać, wypuszczając dymy i dając robotę geologom.

Jedyne, co odrobinę przeszkadza na Sanotrini, to wieczny wiatr, który omiata wyspę ze wszystkich stron. Do tego upały oraz wszechobecna klimatyzacja i już młodziutkie organizmy wystawione są na dużą próbę odporności. Synek odchorował te zmiany zapaleniem oskrzeli, a ja na parę dni zaniemówiłam ze względu na zapalenie krtani. A greccy lekarze bardzo chętnie przepisują od razu antybiotyk, także skończyło się to dla nas na takiej właśnie kuracji. Ale na szczęście pobyt był długi, więc mimo choroby zdążyliśmy nacieszyć się urokami wakacji.

RODOS

A załatwiliśmy się tak porządnie nawet nie na Santorini, ale w drodze na kolejną wyspę – tym razem zdecydowaliśmy się na nocny rejs promem na Rodos. Oczywiście można tam też dostać się samolotem, ale zawsze trzeba latać przez Ateny, a woleliśmy tego uniknąć. Myśleliśmy również, że taki nocny rejs jest dla dzieci lepszym rozwiązaniem niż kilkugodzinna podróż w ciągu dnia. Mieliśmy nadzieję, że maluchy po prostu pójdą spać, dzięki czemu wyprawa minie nam szybko. Okazało się jednak, że prom, na który trafiliśmy, to jakaś straszna rudera podeszła rdzą i aż dziw brało, że to coś nadal płynęło… Kajuty malutkie, koje bardzo wąskie (a Synek rusza się w nocy jak nakręcony), a do tego klimatyzacja, której nie można zupełnie wyłączyć, jedynie odrobinę przykręcić. Umęczyliśmy się wszyscy, a dobiło nas śniadanie, a właściwie jego brak, bo w ofercie były jakieś mało apetyczne omlety lub jajecznika wyglądająca na wczorajszą.

Na szczęście Rodos w miarę szybko zrekompensowało nam niedogodności podróży. Pokój w dobrym hotelu, dostosowanym do potrzeb rodzin oraz piękne widoki z tarasu nawet odsunęły na drugi plan choroby i brak możliwości korzystania z basenów na czas brania antybiotyku.

Mieliśmy wystarczająco dużo sił, żeby wieczorem wybrać się do miasta Rodos na zwiedzanie. Piękna jest Ulica Rycerska, zachowana w świetnym stanie, a jej architektura i atmosfera przenoszą nas wprost do średniowiecza i rycerskich zjazdów.

W ogóle samo miasto jest niesamowite, bo łączy w sobie wszystkie style i wpływy panujących tu niegdyś kultur. Obok starożytnych ruin stoi katedra i meczety, synagoga sąsiaduje z łaźnią turecką, a włoski styl art deco konkuruje z wpływami kultury bizantyjskiej. Szkoda tylko, że całość przesłaniają liczne budy i stragany  ze świecidełkami dla turystów (niekiedy wygląda to podobnie, jak kiedyś na dziko pod Pałacem Kultury), bo spod tej masy kiczu trudno jest wyłowić architektoniczne perełki miasta.

Małe dzieci, cóż, najchętniej by wszystkiego dotykały i samodzielnie uruchamiały, co u niejednego sprzedawcy wywołuje kołatanie serca. Ale po starówce jest dosyć wygodnie poruszać się wózkiem i nawet często obecne kocie łby nie przeszkadzają w sprawnej jeździe po mieście.

Rodos


Ale Rodos naprawdę godne jest polecenia, bo nawet wśród tego kiczu i komercyjnej turystyki, znajdą się miejsca spokojniejsze, gdzie pośpiech nie ma większego znaczenia, a gdzie liczy się dobre jedzenie, zadowolony klient i nić sympatii między gospodarzem a gościem.

Z ładnych miejsc na wyspie Rodos polecam jeszcze miasto Lindos – aż trudno uwierzyć, że poza sezonem mieszka tu na stałe jedynie ok. 700 mieszkańców. Ruch samochodowy jest tu zakazany, po starówce można więc spokojnie sobie spacerować. Nad miastem wznosi się monumentalny akropol z ruinami świątyni Ateny, pochodzącymi z IV w. p.n.e., ale przy ówczesnym upale odpuściliśmy sobie ten zabytek i wybraliśmy się na plażę 🙂 To właśnie w okolicach Lindos trafiliśmy również na piękną piaszczystą plażę Tsambika z  przezroczystą i płytką wodą. Po upalnym dniu w Lindos kąpiel w krystalicznej wodzie była prawdziwym wybawieniem!

 

Jeśli chodzi o miejsca, które możecie spokojnie pominąć to tzw. Dolina Motyli. Brzmi fajnie, ale na miejscu okazało się, że jest tam dostępny tylko jeden rodzaj motyli, które rozleniwione siedzą sobie na listkach i dopiero przy jakimś nagłym ruchu lub dźwięku poruszają się. Robi to wrażenie przez kilka pierwszych minut, a potem pozostaje niedosyt, że to tylko tyle. Sam wąwóz, przez który się idzie, jest ładny, ale absolutnie nie do przejścia z wózkiem. Albo więc dzieci same muszą się wdrapywać, albo tata lub mama zlitują się i wezmą malucha na ręce.

Na koniec muszę jeszcze wspomnieć słówko o lotnisku na Rodos – takiego chaosu dawno nie widziałam! Na szczęście mój mąż ze swoją niemiecką pedantycznością zmusił mnie do wcześniejszego wyjazdu z hotelu, gdyby nie to, pewnie do tej pory stalibyśmy w kolejce do odprawy… Kolejki były absolutnie wszędzie i nie miały końca, także zdecydowanie polecam wcześniejsze dostanie się do portu lotniczego, nawet jeśli wiążę się z tym trochę dłuższe czekanie na samolot. Bo do tego jeszcze dochodzi stres – czy zdążę na czas?

Jak podsumować to moje rozległe wypracowanie na temat fragmentu Grecji, który widziałam? Może urlop z dzieckiem nie jest typowo romantycznym i relaksującym wypoczynkiem, ale smaczne jedzenie, niesamowite kolory, nowe zapachy i piękne widoki oraz niezapomniane zachody słońca rekompensują dużo niedogodności. A dzieciom czasami do pełni szczęścia wystarczy tak niewiele – jakieś wiaderko, łopatka, kubeczek, trochę wody i pasku, no i oczywiście mama i tata w pobliżu.

Grecja wyspy