I na taki właśnie smakołyk zdecydowałam się, będąc tam ostatnio z grupą znajomych. Mąż na zewnątrz oberży pilnował śpiącego w wózku Synka, a ja sama wybrałam się do kontuaru, zamówić coś do jedzenia. Wybrałam Leberkäse i Sauerkrautsalat, czyli rodzaj pasztetu (zapiekane mięso mielonego i wątróbka, podawane w plastrach) oraz surówka z kapusty kiszonej.
Naszej paczce udało się znaleźć kilka wolnych miejsc przy długim stole, przy którym siedziało już kilka osób, a właściwie jedna duża (i głośna!) grupa mężczyzn, popijających piwo z wielkich kufli. Mój sąsiad przy stole – rubaszny pan o zaczerwienionych policzkach i okrągłych brzuszku – zobaczywszy mój talerz, zapytał: „Ty to chyba nie jesteś z Bawarii, co?!”. I cały stół zatrząsł się gromkim śmiechem… „No nie, rzeczywiście, nie jestem z Bawarii. A o co chodzi?”. „Jak to o co, u nas nikt nie zamówiłby Leberkäse z Sauerkrautsalat!„. I kolejna fala śmiechu przeszyła powietrze, tym razem jeszcze szybciej i jeszcze głośniej. „Ale najważniejsze, żeby Ci smakowało” – dodał rubaszny jegomość, a reszta jego towarzyszy zgodnie pokiwała uchachanymi głowami. Oczywiście moją pierwszą reakcją było oburzenie! Ostentacyjnie odwróciłam się, rzuciwszy jeszcze przez ramię: „Chciałabym tylko w spokoju zjeść!” i przez resztę popołudnia totalnie ignorowałam tę część stołu, wyrażając w ten sposób moją dezaprobatę dla tak haniebnego zachowania. Kiedy Mąż skończył dyżur przy śpiącym Synku i sam przyszedł coś zjeść, mój jowialny sąsiad starał się złagodzić sytuację, szepcząc mu do ucha, że tak sobie tylko zażartował i że nie chciał mnie obrazić. Ale nie zdążyliśmy sobie nic wyjaśnić, bo ja – przecież śmiertelnie obrażona – nie chciałam zamienić z tym typem ani słowa i nawet na odchodne nie rzuciłam cichego „do zobaczenia”.
Czemu o tym piszę? Bo chcę mi się z siebie śmiać, że tak śmiertelnie poważnie potraktowałam tę przecież niewinną sytuację. Czułam się urażona, że ktoś z taki sposób zwrócił mi uwagę, że publicznie „wypomniał” mi moje pochodzenie, a raczej nie-pochodzenie, że nie dopasowałam się do tutejszych standardów, łamiąc jakiś niepisany kod. A jak ja bym zareagowała, gdyby np. jakiś Amerykanin albo Włoch zamówił sobie w polskiej restauracji, no powiedzmy, pierogi z mięsem i polał je czekoladą albo do barszczu dodał plasterki banana? Pewnie też popukałabym się w głowę! Ale ten Amerykanin czy Włoch przyjąłby z uśmiechem moją uwagę i dołączył się do ogólnego rechotu, nie myśląc nawet o urażonej dumie. Na pocieszenie dodam, że nauczkę zrozumiałam i dzięki całej sytuacji pojęłam, jak bardzo jestem na punkcie bawarskie (niemieckie)/ niebawarskie (nieniemieckie) przewrażliwiona… A przecież wystarczy więcej dystansu do siebie i swoich wad i cały świat wygląda inaczej! A po kuflu piwa Andechser to takich rozterek w ogóle nie ma 🙂
A teraz jeszcze kilka słów odnośnie wycieczki do klasztoru Andechs z dziećmi
Po zwiedzaniu może zwiększyć się apetyt – warto zajrzeć do gospody. Jeśli w grupie są dzieci, a odwiedzacie klasztor zimą lub jesienią, polecam wybranie jadalni, która znajduje się za dużym tarasem. Ma ona bardziej familijny charakter i jest zdecydowanie przytulniejsza niż sala główna, położona nieopodal sklepu z pamiątkami. Dodatkowym atutem tej kawiarnianej sali jest bezpośredni dostęp do sporego i dobrze urządzonego pomieszczenia z przewijakiem. My znaleźliśmy miejsce w tej dużej gospodzie i żeby dostać się do przewijaka, musiałam przejść z Synkiem przez kilkunastometrowy tunel, łączący dwa budynki (salę dużą i kawiarnianą), zimą służący za miejsce dla palaczy. A więc smrodek i przede wszystkim zimno! No a latem i wiosną do polecenia jest oczywiście taras.
W drodze powrotnej postanowiliśmy się trochę poruszać i wybraliśmy inną trasę, a mianowicie spacer przez las i pieszą wycieczkę do miejscowości Herrsching, skąd do Monachium jeżdżą kolejki podmiejskie. Mąż z Synkiem zdezerterowali, bo przestraszyli się stromych schodów, znajdujących się u początku trasy i postanowili autobusem linii 951 dostać się do Herrsching (autobus pokona tę trasę w 12 min.) i tam w kawiarni zaczekać na resztę grupy. Schody rzeczywiście wydawały się nie do pokonania z wózkiem, ale w sumie nie było tak źle i myślę, że dla lubiących wyzwania, jest to trasa do przejścia 🙂 Na początku lub pod koniec wędrówki – w zależności czy się do klasztoru idzie, czy z niego wraca – trzeba po prostu wyjąć malucha i wózek wziąć pod pachy lub na plecy i te kilka stopni się przemęczyć. Ale opłaca się, bo dalsza trasa jest bardzo przyjemna, idzie się normalna leśną dróżką i można w przyjemny sposób spalić nagromadzone w oberży kalorie (spacer trwa ok. 1-1,5 h). A miłym akcentem na koniec wycieczki jest wspaniały widok na Jezioro Ammer z miejscowości Herrsching. Powrót do Monachium S8 zajmuje ok. 50 min. Oczywiście możliwa jest również wycieczka samochodem – u podnóży klasztoru znajduje się duży parking.
Witam!
Cziekawie jest mi czytac Pani rysopisy, sczcegolnie ze Pani robi akcent na to jak to jest z dzieckiem. Mojemu synku juz 3 lata. Planujemy tez prseprowadzic sie do Monachium w kwiecznu.
Pozdrawiam!
Daria
Dziękuję! I powodzenia w przeprowadzce 🙂
Super, że trafiłam na Pani bloga, dziękuję za cenne rady!!
Mieszkamy tutaj od września 2011….na pewno odwiedzimy ten klasztor:)
Agata
Bardzo dziękuję za wiadomość i życzę powodzenia w odkrywaniu nowych monachijskich i bawarskich kątów 🙂
A na wiosnę obiecuję częściej opisywać nasze wycieczki – może znajdzie tam Pani dla siebie i rodziny inne ciekawe propozycje. Pozdrawiam serdecznie!
Powinna pani zamowic tam tylko i wylacznie golonko
Pewnie tak przy następnej okazji zrobię 😉