Tak, tym razem będzie o mnie. Nie dlatego, że mam się czym wyjątkowo chwalić, ale – podobnie jak inne bohaterki serii artykułów „Polki w Monachium” – jestem mamą, prowadzącą samodzielną działalność gospodarczą i próbującą odnaleźć się w nowej sytuacji zawodowej. Trochę informacji o mnie przewijało się już w rożnych miejscach tego bloga, teraz jednak chciałabym opowiedzieć Wam moją historię z zawodowego oraz macierzyńskiego punktu widzenia.

W Monachium mieszkam od 2010 roku, czyli już pięć lat. Przeprowadziłam się tutaj ze względu na pracę mojego – wtedy świeżo poślubionego – Męża. Wcześniej mieszkaliśmy co prawda razem w Hamburgu, gdzie ukończyłam mój intensywny kurs języka niemieckiego, jednak dopiero w Monachium zamieszkaliśmy już jako małżeństwo. Okres między Hamburgiem a Monachium spędziliśmy w związku na odległość – ponad 2 lata kurowaliśmy na trasie Hamburg – Gdańsk – Warszawa – Monachium. Ale po kolei…

Z wykształcenia jestem kulturoznawcą z ukończoną specjalizacją „animacja kultury” – studiowałam w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Zaraz po studiach, czyli w czerwcu 2004 r. w ramach programu UE „Leonardo da Vinci” wyjechałam na staż do Lugano, w południowej Szwajcarii. Pracowałam tam w dziale ds. młodzieży i eventów w urzędzie miasta Lugano, a przy okazji uczyłam się języka włoskiego – w teorii i praktyce. Właśnie tam poznałam mojego Męża, z którym przeniosłam się w 2005 r. do Hamburga. Była to dla mnie ogromna zmiana – z ciepłego, kameralnego miasta, w którym bliskość Włoch jest wyraźnie odczuwalna, do na północy położonego Hamburga, zimnego, choć pięknego miasta, w którym… ratunku… wszyscy mówili po niemiecku! Ja, w liceum zacięty przeciwnik tego znienawidzonego języka, nagle musiałam zacząć się porozumiewać po niemiecku. Mało tego, po jakimś czasie zaczęłam go nawet lubić i nie wiadomo kiedy wdarł się do mojego życia codziennego, zmieniając po części mnie samą.

W Hamburgu pracowałam w agencji eventowej, jednak różne względy skłoniły mnie do powrotu do Polski. Jak na zamówienie przyszła propozycja pracy jako manager w gdańskim Centrum Zabaw Twórczych Edward. Po roku z kolei podjęłam się roli koordynatora międzynarodowego festiwalu teatralnego Spotkanie Teatrów Narodowych organizowanego przez Teatr Narodowy w Warszawie. To był szalony okres, ponieważ w czasie przygotowań do festiwalu, będąc cały czas w związku na odległość, udało nam się zorganizować ślub cywilny w Niemczech oraz kościelny w Polsce, a do tego nie zwariować! Po zakończonym projekcie przeniosłam się wreszcie do Monachium i postanowiliśmy założyć rodzinę.

Na początku 2011 roku na świat przyszedł mój pierwszy syn Leo. Godzenie nowej roli mamy, a jednocześnie poznawanie nowej kultury od środka było dla mnie nie lada wyzwaniem. Mimo wielkiej miłości do Synka, po kilku miesiącach poczułam, że bycie mamą zaczyna mnie przytłaczać i potrzebuję również innych bodźców, żeby nie zwariować. Jak to ładnie mówią Niemcy, „sufit zaczął spadać mi na głowę”. Ponieważ sprawa opieki nad Synkiem nie była wtedy jeszcze jasna (staraliśmy się o miejsce w żłobku, ale bez powodzenia), jakoś tak przez przypadek pojawił się pomysł pisania bloga. Przede wszystkim chciałam się podzielić tym, czego do tej pory się o Monachium i Bawarii dowiedziałam i gdzie z Synkiem lubimy spędzać czas. Praca nad blogiem, jego wyglądem i stylem, a przede wszystkim nad jego treścią zaczęła sprawiać mi coraz większą przyjemność. Dodatkową zachętą do pisania były pierwsze pozytywne komentarze, które zaczęły się pod moimi artykułami pojawiać. I w ten niewinny sposób blog stał się moją formą terapii i obiektywizacji własnej codzienności, która na jego kartach wcale nie wydawała się taka szara i monotonna. Dawało mi to dodatkowego kopa i mobilizowało do odwiedzin nowych miejsc, do nawiązywania nowych blogowych znajomości.
Po kilku miesiącach postanowiłam rozejrzeć się za jakimś kursem doszkalającym – po tym czasie spędzonym w Bawarii, wiedziałam już, jak ważne są tutaj równe certyfikaty, dokumenty i dyplomy, dające dodatkowe uprawnienia. Zapisałam się na kilkumiesięczny kurs w IHK „Managementassinstenz International” z myślą o powrocie do pracy w dziale międzynarodowym jakiejś firmy, gdzie mogłabym mięć kontakt z wielokulturowymi współpracownikami i używać znanych mi języków obcych.
W czerwcu 2012 roku odbyliśmy piękne, trzytygodniowe wakacje w Grecji, podczas których – dzięki greckiemu testowi ciążowemu – utwierdziłam się w przeczuciu, że jestem w ciąży. Radość była ogromna, jednak z tyłu głowy zapaliło się czerwone światełko: „a co z pracą?”. W tym czasie dostaliśmy potwierdzenie, że od września Leo może zacząć swoją przygodę u miłej Tagesmutter, więc byłam spokojna, że jakoś sobie poradzę. Moje zawodowe ego co jakiś czas było łaskotane współpracą z przyjaciółką, która dawała mi różne zlecenia. Dzięki nim utrzymywałam kontakt z zawodem i nie skupiałam się wyłącznie na macierzyństwie. Przez długie miesiące blog zszedł na drugi plan, robiąc miejsce dla nowego członka rodziny. I tak w lutym 2013 roku przyszedł na świat nasz drugi syn Nico. Po narodzinach wplątałam się w nieunikniony wir rytmów karmienia, odprowadzania i przyprowadzania Leo od opiekunki, zmieniania pampersów, kąpania i usypiania dzieci. Temat pracy odszedł na boczny tor, powoli jednak zaczął wracać temat bloga, który dawał mi potrzebne wtedy wytchnienie i dystans do codzienności.
 

W tym mniej więcej czasie przeczytałam również książkę niemieckich autorek Caroline Rosales oraz Isy Grütering Mama muss die Welt retten: Wie Mütter vom Wickeltisch aus Karriere machen (link affiliate), która dała mi dużo do myślenia i w pierwszej linii skłoniła do zaprezentowania sylwetek spełnionych Polek w Monachium, a w drugiej do zmiany perspektywy myślenia o blogu jako wyłącznie o źródle mojej przyjemności. Dodatkowo wiele moich niemieckich znajomych zaczęło narzekać, że moich tekstów z polskiego bloga nie może przeczytać po niemiecku. Zachęcona przez Męża oraz jego rodzinę postanowiłam spróbować i zacząć pisać również w języku niemieckim. Nie było i nie jest to dla mnie łatwe, bo językoznawcą nie jestem, a niemiecki znam głównie jako język potoczny, jednak wedle maksymy: „Kto nie próbuje, ten nie zyskuje”, postanowiłam spróbować swojego szczęścia również i na tym polu. O pomoc w sprawdzaniu i korygowaniu tekstów poprosiłam moja przyjaciółkę Paulinę, czasami wspieraną przez innych członków rodziny Męża lub jego samego. I tak na początku 2014 roku założyłam własną działalność gospodarczą, a w maju mój niemiecki blog „From Munich with Love” pojawił się online.

Od tego czasu publikuję na tym blogu moje artykuły – część z nich znacie już z „Polki w Monachium”, inne pisane są raczej z myślą o niemieckim odbiorcy, są jednak i takie posty, które przeznaczone są wyłącznie dla polskich Czytelników. Również na „From Munich with Love” pojawiają się wpisy na temat wielojęzyczności, ale sporo też propozycji spędzania czasu wolnego w Monachium i Bawarii, opisów miejsc, które lubimy i przedmiotów, którymi się otaczamy.

A teraz pytanie, które pewnie zadajecie sobie w tej chwili: czy na blogu można zarobić? Owszem, można. Współpracuję z różnymi firmami, zamieszczam na blogu reklamy, organizuje konkursy – to są działalności komercyjne. Oprócz tego dostaję różne propozycje „okołoblogowe” – piszę artykuły do gazet, zarówno polsko-, jak i niemieckojęzycznych, dzielę się moją wiedzą na temat różnic kulturowych oraz tutejszej rzeczywistości. Niekiedy działam jako fotograf i sprzedaję swoje zdjęcia. Oczywiście faktor przyjemności pisania i prowadzenia bloga, a właściwie blogów jest dla mnie zawsze pierwszoplanowy! Dodatkowo niezwykłym „efektem ubocznym” blogowania są znajomości, które codziennie zawiązuję. Dzięki komentarzom, mailom i wiadomościom od moich Czytelników mam stały przepływ informacji, wymianę myśli i energii. Daje mi się wiele radości, a czasami również niespodziewane przyjaźnie i towarzystwo do wizyt na placach zabaw 😉

Czasami pojawia mi się cicho ukryta myśl, że być może nie wykorzystuje całego swojego potencjału, „ograniczając” się do bloga. Ale przecież blogowanie pozwala mi na łączenie moich trzech wielkich pasji: pisania, fotografowania i projektowania stron internetowych! Poza tym zawsze marzyłam o pracy na międzynarodowej płaszczyźnie i – poszerzając moją działalność o niemieckojęzyczną stronę – wskoczyłam właśnie na taki grunt. Przede mną jeszcze ok. 30 lat pracy zawodowej i wcale nie jest powiedziane, że blogować będę zawsze… Dzięki moim regularnym wpisom jestem aktywna, nie zamykam się w czterech ścianach, wychodzę do ludzi i pozostaje wierna swoim przekonaniom. Elastyczne godziny pracy, brak szefa, stojącego nad głową, praca na własny rachunek – to są dla mnie największe zalety tego rodzaju zajęcia. A kiedy dzieci trochę podrosną, być może znowu skręcę na mojej ścieżce zawodowej w jakąś inną stronę, być może zatęsknię za pracą w teamie i znajdę sobie jakieś inne zajęcie. Tymczasem lubię moją pracę z domu, swobodę jaką mi ona daje, możliwość nieograniczonego wyrażania myśli i poglądów oraz świadomość, że moje teksty i informacje przydają się moim Czytelnikom! 🙂

Seria „Polki w Monachium” nie zostaje ostatecznie zamknięta, ale artykuły w niej będą pojawiać się raczej nieregularnie. Znam jeszcze sporo Polek, które ze swojej pasji zrobiły sposób na życie, i jak tylko nadarzy się taka okazja, będę z nimi przeprowadzać wywiady i je tutaj publikować.

Dominika Rotthaler

Blog „Polka w Monachium”

 

Blog „From Munich with Love

 

 
Artykuł zawiera link Affiliate.