Temat znany chyba każdemu rodzicowi – jest wieczór, rodzina szykuje się powoli do pojścia spać, trwają ostatnie przygotowania do zaśnięcia. Dzieci leżą już w łóżkach i nagle ciszę przerywa obrzydliwy kaszel jednego z maluchów. W głowie rodziców pojawiają się momentalnie możliwe scenariusze wydarzeń: gorączka, choroba, wizyta u pediatry, nieobecność w szkole i/lub w pracy, zawalenie ważnych zawodowych terminów. Tak, tak, od jednego kaszlnięcia wszystko się może zacząć…

Zwłaszcza nam emigrantom brak codziennej pomocy ze strony rodziny nie jest obcy – większość dziadków i zaprzyjaźnionych ciotek mieszka kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy kilometrów od nas i nie ma opcji szybkiego, spontanicznego niesienia pomocy w postaci opieki nad chorym dzieckiem.

Jak radzić sobie w przypadku nagłej choroby dziecka?

Kiedy moje dzieci przyszły na świat, miałam zawodową przerwę, tzn. nie chodziłam do pracy. W przypadku choroby po prostu zostawałam z Synkami w domu i opiekowałam się nimi, dopóki nie wyzdrowieli. Oczywiście niezawsze było to łatwe i wygodne, bo jednak czasami miałam swoje priorytety, zadania i deadline’y, jednak – ponieważ pracowałam wtedy głównie z domu – udawało mi się jakoś te role połączyć. Choć nie ukrywam, że niekiedy frustracja i rozgoryczenie dochodziły do głosu – w okresie zimowym zdarzało się bowiem, że średnio co dwa tygodnie ktoś był chory!
Od ponad pół roku ponownie chodzę do pracy biurowej – od poniedziałku do piątku. I mimo, że Synkowie są już starsi i dużo odporniejsi, nadal zdarza im się chorować. Niekiedy co 3-4 tygodnie pojawia się nowa infekcja – tym razem żadnej z nich nie mogę po prostu „przeczekać” w domu, bo ze względu na pracodawcę muszę na czas donieść zaświadczenie o chorobie od lekarza. Trochę to uciążliwe, ale przynajmniej wtedy kasa chory pokrywa koszty mojej nieobecności w pracy.

A co na to mój pracodawca? No cóż, zatrudniając mamę z dwójką dzieci, musiał liczyć się z tym, że co jakiś czas, właśnie ze względu na te dzieci, nie będę mogła pojawić się w pracy. I niby wszyscy rozumieją, ale ja czuję sporo presję tego, że ZNÓW mnie nie ma. I wiem, że jak wrócę, trudno będzie nadgonić stracone godziny i nadrobić niewykonane obowiązki. Więc może tę presję tworzę trochę ja sama, stawiając sobie wysoko poprzeczkę, stresująć się niepotrzebnie? To takie dylematy na marginesie, w końcu nie o tym miał być ten artykuł, a raczej o możliwościach pomocy w przypadku choroby potomka.

Zdrowieć w domu

Kolejnej choroba dziecka oraz – nieukrywajmy – mega stres związany z koniecznością pójścia do pracy, a raczej z ciśnieniem, jakie może wyniknąć, że się w tej pracy jednak nie pojawię, skłoniły mnie do poszukania alternatyw.

Gdzieś, kiedyś wpadła mi w rękę ulotka monachijskiego stowarzyszenia Zu Hause Gesund Werden, które wspiera rodziny dokładnie w takich przypadkach. W sposób prosty i nieskomplikowany pośredniczy w zorganizowaniu spontanicznej opieki do dziecka. Taka sprawdzona opiekunka przyjedzie do nas do domu i pod naszą nieobecność zajmie się chorowitkiem, a nawet da mu potrzebne lekarstwa (jeśli malec sobie na to pozwoli…).

Jak to działa? Aby otrzymać niezbędną pomoc, należy zadzwonić do stowarzyszenia w dni robocze między godz. 8:00 a 13:00 (089-290 44 78), najlepiej dzień przed planowaną opieką. Dużurujące pod telefonem panie zapisują nasze dane (adres, telefon, krtki opis choroby dziecka) i „ruszają” dalej telefonicznie na poszukiwanie opiekunki, która ma tego dnia czas, aby do nas przyjść. Jeśli znajdą taką osobę, oddzwonią do nas, informując nas o danych opiekunki i potwierdzając możliwość pomocy. Bardzo fajne jest również to, że nikt nas nie wypytuje, a po co, a gdzie, a czy trzeba. Po prostu jest potrzeba, to wysyłamy pomoc.

Koszt takiej usługi to 6,50 euro/godzinę opieki oraz koszty dojazdu (bilet MVV). W przypadku opieki nad dwójką dzieci, cena ta wzrasta do 7,50 euro/godzinę. Uwierzcie mi, żadna prywatna opiekunka do dziecka, nie kosztowałaby tak niewiele! Aha, w przypadku nagłego odwołania przez Was umówionego spotkania, musicie ponieść koszty w wysokości 25 euro tzw. opłaty manipulacyjnej.

Moje doświadczenia

Z pomocy stowarzyszenia Zu Hause Gesund Werden skorzystałam już dwa razy – za pierwszym razem przez dwa dni chory był młodszy Synek, za drugim razem przez trzy kolejne dni chorował starszy Synek. I to nie jest tak, że zostawiałam dzieci totalnie chore z obcą babą w domu – piszę to celowo, żeby uniknąć komentarzy tych z Was, którzy w tym momencie myślą, że jestem wyrodną matką. W obu przypadkach przeczekałam z dziećmi kulminację choroby w domu i kiedy były jeszcze za słabe na przedszkole lub kiedy po prostu ryzyko zakażenia innych było nadal zbyt duże, poprosiłam o pomoc z zewnątrz.

Największym wyzwaniem jest fakt, że najczęściej nie znamy osoby, która do nas przychodzi. W przypadku młodszego Synka była to ta sama opiekunka przez dwa kolejne dni, największy szok był zatem pierwszego dnia. Jednak przy starszaku panie zmieniały się codziennie i za każdym razem trzeba było się nastawić na nową formę opieki. Mimo wszystko jednak nie uważam tego za wielki problem – moje dzieci nie są już zupełnie małe i ze swoimi czterema i sześcioma latami dają sobie radę i w takich sytuacjach.

Panie, które do nas przychodziły i które stowarzyszenie Zu Hause Gesund Werden na te okoliczności specjalnie szkoli, są w większości starszymi osobami, najczęściej na emeryturze, które mają czas i ochotę zaagnażować się w pomoc innym. Są specjalnie przygotowane do tego, aby opiekować się chorymi lub zdrowiejącymi dziećmi, mają również dobre podejście do „obcych”. Przechodzą różne kursy i szkolenia i są pod nadzorem wyszkolonego pedagogicznie personelu. Co tu dużo mówić, najczęściej do babcie, których wnuki mieszkają daleko lub kobiety, które same nie posiadają rodziny, mają jednak potrzebę dzielenia się sobą i niesienia pomocy. Dzieci na koniec dla były zadowolone i choć młodszy Synek płakał i pewnie wolałby być ze mną, fajnie bawił się ze starszą panią, dużo razem malowali, jedli wspólnie obiad i grali w różne gry. Czasami nawet dostawałam sms-a, jak im idzie, co mnie bardzo uspokajało.

Za każdym razem, kiedy przychodził ktoś nowy do nas do domu, zastanawiałam się, czy taki serwis mógłby na dłuższą metę fukncjonować również w Polsce. I za każdym razem ze smutkiem stwierdzałam, że raczej nie. Dlaczego? Otóż w Niemczech zaufanie społeczne, o którym już tu kiedyś pisałam, jest na dużo wyższym poziomie. Przy tym serwisie zaufanie to musi działać w obie strony. Bo z jednej strony ja jako rodzic ufam temu stowarzyszeniu oraz wybranym przez niego opiekunkom, że jak najlepiej zajmą się moim najcenniejszym skarbem – moim chorym dzieckiem. Opiekunki z kolei przychodzą na parę godzin do obcej rodziny, nie znając warunków tu panujących. Są zdane na to, co zastaną na miejscu. W naszym imieniu podgrzewają dziecku obiad, piją herbatę w naszych kubkach i korzystają z naszej toalety. Wcale nie jest to takie oczywiste, biorąc pod uwagę fakt, że przecież widzimy się po raz pierwszy.

W momencie, kiedy panie przychodziły opiekować się moimi chorowitkami, czułam ulgę i wdzięczność, że ktoś – choćby obcy – wesprze mnie w tej trudnej sytuacji. Nie czułam się w pracy zbyt komfortowo, często uciekałam myślami do spraw domowych, ale jednak nie „zawaliłam” swojej roboty i wywiazałam się z obowiązku. Na swój sposób poradziłam sobie z wyzwaniem pt. „pracująca mama”. A przecież czasami są super ważne terminy, wizyty, wyjazdy czy inne priorytety, których nie da się czasowo przeskoczyć. I wtedy pomoc Zu Hause Gesund Werden jest prawdziwym wybawieniem!

 

Zdrowiec-w-domu2.jpg

 

Jak oceniacie tego typu pomoc? Zdecydowalibyście się na oddanie w opiekę dziecka obcej osobie? A może mielibyście problem z wpuszczeniem do mieszkania obcego i pozostawienie go tam na parę godzin?

Będę wdzięczna za komentarze również od osób, które skorzystały do tej pory z takiej opieki i będą chciały podzielić się swoimi wrażeniami. Dziękuję!